Pandemia spowalnia, co oznacza mniej pacjentów w szpitalu. O tym jak wyglądała dotychczas praca medyków w szpitalu covidowym opowiedzieli pracownicy Oddziału Wewnętrznego. Pracowaliśmy w pełnym obłożeniu, nie mieliśmy wolnych miejsc. Sam proces leczenia pacjentów z ciężkimi niewydolnościami oddechowymi jest długotrwały, pacjenci dochodzą do siebie po kilkunastu dniach, czasem nawet po miesiącu. Bywało, że mieliśmy wrażenie, że wygraliśmy walkę, że pacjent już ma najgorsze za sobą. Wtedy zdarzało się, że wirus pokazywał swoje drugie oblicze i mimo pełnego leczenia przeciwzakrzepowego chory dostał udaru, zatorowości czy zawału. To się zdarzało też młodym ludziom. Większość z pacjentów przebywających na oddziale było w stanie ciężkim lub średniociężkim, niektórzy pacjenci wymagali użycia respiratora. Kolejnych paru wymagało wentylacji nieinwazyjnej (NIV). To byli pacjenci, którzy potrzebowali stałej opieki i wyjątkowej uwagi. Reszta wymaga tlenoterapii w wysokim przepływie od 15 do 60 litrów na minutę.-„ W oddziale stosowaliśmy wszystkie procedury dostępne w Polsce, oraz wszystkie leki zarezerwowane dla ośrodków akademickich. Efekty leczenia naszych pacjentów były porównywalne do tych w dużych specjalistycznych szpitalach. Najważniejsze, że większość pacjentów wypisaliśmy w dobrym stanie i mogli wrócić do swojego codziennego życia w dobrej kondycji, a nie jako inwalidzi oddechowi”- opowiada lek.med. Piotr Dębicki ordynator oddziału. „Oddział Wewnętrzny zawsze był obłożony, ale nigdy nie było tak dużej ilości zgonów. Ciężko o tym mówić, ale takie były realia. Bywało, że na jednej Sali Chorych przebywały dwie osoby z tej samej rodziny. Małżeństwo, które do ostatniego oddechu było razem. To były dla nas personelu straszne czasy. Mimo profesjonalizmu nie da się oddzielić uczuć od pracy. Niejednokrotnie personel płakał. Czasem drobne rzeczy zapadają na długo w pamięć, a do tych należy słowo, gest lub spojrzenie chorego. Zdarzało się, że gdy reanimowaliśmy chorego to na stoliku obok dzwonił telefon, a na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie z podpisem „synuś „. A w tym czasie cały zespół walczył o to, aby serce pacjenta podjęło pracę. Zdarzały się sytuacje, gdy pacjent chwytał nas za ręce i pytał:- ja wyzdrowieję prawda? Nieraz byłam świadkiem pożegnań, wyznań miłości i dodawania otuchy. To dla tych pacjentów ogromnie ważne.Te wszystkie sytuacje my medycy doskonale pamiętamy” – opowiada Mariola Kaleta kierownik Oddziału Chorób Wewnętrznych. Na szczęście nie każde zakażenie SARS-CoV-2 przebiegało tak drastycznie. A każdy pacjent powracający ze szpitala do domu był powodem ogromnej radości i dumy dla medyków. Początki tworzenia oddziału były dla wszystkich bardzo trudne, ponieważ należało wszystko stworzyć od podstaw. Budowy nowej covidowej rzeczywistości podjął się lek. med. Piotr Dębicki- który pracuje w drezdeneckim szpitalu. A teraz? Potrafimy już bardzo wiele, nawet czynności, które są domeną anestezjologów. Ta wiedza daje pewność, że poradzimy sobie w trudnych sytuacjach. My musimy być w pełni profesjonalni, a to wyklucza działanie pod wpływem emocji. W okresie od stycznia do kwietnia 2021 roku w oddziale Chorób Wewnętrznych przebywało 235 pacjentów covidowych, co obrazuje skalę pandemii, z którą przyszło nam się zmierzyć. Dziś życzymy wszystkim tego, co najważniejsze- dużo zdrowia.